fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 6.kolejki 3.ligi!

4 lutego 2023, 23:17  |  Kategoria: Relacje  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Zmiana na pozycji lidera 3.ligi! Z pierwszego miejsca spadli Górale, których powstrzymał fenomenalnie dysponowany Łukasz Głażewski.

Zaczynamy jednak od meczu, w którym swoje pierwsze zwycięstwo w sezonie odniosła MR Geodezja. Ale długo się na to nie zapowiadało, bo przeciwko Adrenalinie to zespół z Ząbek jeszcze do 35 minuty prowadził w tym spotkaniu i wydawało się, że nic nie może stanąć mu na przeszkodzie, by zgarnąć komplet punktów. I tak naprawdę, to do tego momentu zespół Roberta Śwista robił lepsze wrażenie. Ta ekipa była przede wszystkim dużo bardziej konkretna, z kolei Geodeci nawet jeśli grali ponad swoją średnią, to wszystko wskazywało na to, że i tak będą musieli obejść się smakiem. Bo mimo że piłka w wielu fragmentach spotkania fajnie u nich krążyła, to wszystko wyglądało nieźle do pewnej strefy. Za to Adrenalina miała tego wieczora dobrze dysponowanych Kacpra Waniowskiego i Roberta Śwista. Ten duet miał udział każdym golu swojej ekipy, z których to kluczowe (a przynajmniej tak się wydawało) padło w 35 minucie. Wynik na tablicy świetlnej brzmiał wówczas 3:1 i perspektywa, że coś się tutaj zmieni była niewielka. Ale w sukurs przeciwnikom przyszedł w 37 minucie Tomasz Gaworski. W dość niegroźnej sytuacji przewrócił Adama Barana i sędzia nie miał wątpliwości, wskazując na punkt karny. Wykonywał go sam poszkodowany i chociaż Karol Bieńczyk wyczuł intencje strzelającego, to piłka ostatecznie wpadła do bramki. To nakręciło Geodetów. Zapadła decyzja, by z bramki zdjąć Kamila Portachę, a za niego wprowadzić Marcina Błońskiego. To był strzał w dziesiątkę, bo właśnie ten zawodnik zagrał do Tomka Freyberga, który ładnym strzałem zmusił do kolejnej kapitulacji golkipera Adrenaliny i mieliśmy remis! To wszystko spowodowało, że gracze z Ząbek zgubili swoją pewność siebie. I lada moment zapłacili za to najwyższą cenę. Do bezpańskiej piłki wystartował Arek Major i nie zdemotywował go fakt, że dużej bliżej ma do niej golkiper oponentów. Karol Bieńczyk był jednak tak niezdecydowany w swoim działaniu, że tuż przed polem karnym rywal sprzątnął mu piłkę sprzed nosa i z bardzo ostrego kąta wpakował ją do bramki! To było coś niesamowitego. Dosłownie w trzy minuty mecz odwrócił się o 180 stopni. Nie był to jednak koniec emocji. Bo gdy wszyscy myśleli, że zespół z Wołomina dowiezie trzy punkty do ostatniego gwizdka, fatalny błąd popełnił bramkarz tej drużyny. Popularny „Jaszyn” zagrał futsalówkę wprost pod nogi Kacpra Waniowskiego, a ten mógł z nią zrobić wszystko. Ostatecznie wybrał strzał na dalszy słupek, ale próba okazała się nieskuteczna, bo piłka zamiast do bramki, trafiła w aluminium. To była 200% okazja, by Adrenalina wywiozła z tego spotkania chociaż jedno „oczko”. Zamiast tego została z niczym. To była porażka w najgorszych, możliwych okolicznościach. Domyślamy się, że zawsze przeżywający mecze swojej ekipy Robert Świst pewnie długo nie mógł tego wieczora usnąć. Ale nawet teraz, z perspektywy czasu, trudno zrozumieć jak do tego wszystkiego doszło. Na pewno nie będzie łatwo podnieść się po takim ciosie, tym bardziej, że dwoma porażkami ze znacznie niżej notowanymi zespołami, chłopaki praktycznie pozbawili się szans na grę o medale. Co do Geodetów, to chyba dostali tutaj więcej, niż zasłużyli. Bo trzeba to jednak traktować w kategoriach piłkarskiego cudu, gdyż ten zespół nie był stroną dominującą, natomiast gdy wyczuł odpowiedni moment, to wykorzystał go maksymalnie. I może to pozwoli tej ekipie ruszyć z miejsca, bo ten sukces to przecież tylko mały krok w kierunku zachowania trzecioligowego bytu.

Miejsca w strefie spadkowej szybko nie opuszczą z kolei Bad Boys. Zespół z Ostrówka właśnie przegrał kolejny mecz, tym razem ze Squadrą. Ktoś powie, że tego należało się tutaj spodziewać, ale my liczyliśmy na trochę więcej ze strony Złych Chłopców. Wydawało nam się, że pod nieobecność w Squadrze kontuzjowanego Michała Czarneckiego, będą znacznie dłużej w grze o punkty, a tak naprawdę już po pierwszej połowie zdaliśmy sobie sprawę, że Bad Boys nie będą w stanie poważniej zagrozić faworytom. Wynik po 20 minutach brzmiał 3:1 i nie dość, że przegrywający kreowali sobie mało okazji, to mieli spore problemy z upilnowaniem innego supersnajpera rywali, Kuby Czarneckiego. Ten zawodnik zgodnie z oczekiwaniami wziął na siebie odpowiedzialność za zdobywanie goli i pod nieobecność brata radził sobie doskonale. Przy stanie 1:1 wspólnie z Kubą Pawlakiem wyklepał obronę rywala i zmienił wynik na 2:1, a tuż przed przerwą po solowej akcji podwyższył na 3:1. W Bad Boys kogoś tak przebojowego brakowało. Starał się Krzysiek Stańczak, próbował Franek Oleksiak, ale to było zdecydowanie za mało. I mimo że to były tak naprawdę tylko dwa gole różnicy i bramka dla Złych Chłopców mogła tutaj sporo namieszać, to perspektywa jej zdobycia oddalała się z każdą minutą. Squadra grała mądrze, odpowiedzialnie w obronie, aczkolwiek w 35 minucie miała trochę szczęścia, gdy Albert Woźniak obstrzelił aluminium. No ale na tym ofensywne zapędy graczy w żółtych koszulkach się skończyły. W kolejnej akcji gola dla faworytów zdobył powracający po kontuzji Mateusz Pawlak, a sprawę klepnął najlepszy na placu Kuba Czarnecki. Był to trochę mecz bez historii. Przegranym brakowało argumentów, co w pewnym stopniu nie dziwi, bo wiemy, że wielu ważnych graczy albo leczy kontuzje albo po prostu nie mogą być regularni. No ale to tylko część prawdy, bo trochę brakuje nam w tej ekipie energii. Wiemy, że to nie jest ekipa, która lubi forsować tempo, jednak czasami trzeba spróbować zagrać coś innego, bo takich meczów jak ten, gdzie przecież rywal też niczego wielkiego nie grał, można potem żałować, że jednak nie zrobiło się więcej. Inna sprawa, że być może Squadra, gdyby zaszła taka potrzeba, to podkręciłaby tempo i sprawę rozstrzygnęła szybciej. No ale to kwestia drugorzędna. Kluczowe jest, iż ta ekipa udowodniła, że potrafi być groźna nawet bez swojego lidera. I teraz jej zadaniem będzie, żeby do momentu powrotu Michała Czarneckiego, postarać się nie stracić żadnych punktów. A wraz z jego come backiem przypuścić szturm na miarę pierwszego w swojej historii mistrzostwa w NLH.

No i przyszedł czas, by przybliżyć Wam okoliczności największej sensacji 6.kolejki trzeciej ligi. Górale, którzy do tego momentu wygrywali z każdym, przyjechali na swój wtorkowy mecz w jednym celu – by odprawić kolejnego oponenta. Razem Ponad Promil to przeciwnik z gatunku takich, że jeśli szybko nie pozbawisz go nadziei, że może coś ugrać, to wtedy będzie groźny do samego końca. Ale bądźmy realistami – nikt nie wierzył, że w końcowym rozrachunku zdobędzie chociaż punkt, zwłaszcza że poza Marcinem Mazurkiem, Górale mieli wszystkich swoich najlepszych zawodników. I na boisku to było widać. Faworyci jak zwykle mieli sporo okazji podbramkowych, sporo też marnowali, ale gdy w 12 minucie Bartek Górczyński oddał piękny i co najważniejsze skuteczny strzał w okienko, myśleliśmy że to początek końca Promila. Dopóki jednak różnica na korzyść Górali wynosiła jedną bramkę, to tutaj wszystko mogło się zdarzyć. I dość niespodziewanie w 18 minucie Patryk Pawlik w ładny sposób oszukał Kacpra Smoderka i precyzyjnym uderzeniem obok Marcina Lacha ustalił wynik do przerwy na 1:1. Czy to stanowiło powód do niepokoju dla kibiców Górali? Sami zawodnicy byli pewnie spokojni, że jest tylko kwestią czasu, kiedy wreszcie przełamią opór oponenta i zapewnią sobie bezpieczną przewagę. Jednak faworytów wciąż dręczył problem fatalnie nastawionego celownika. Chłopaki strzelali w słupek, piłkę na linii bramkowej zatrzymywał rywal, a w wielu sytuacjach brakowało po prostu lepszej decyzji. Ówczesny lider tabeli zdecydował, że warto zastosować manewr, który sprawdzał się w poprzednich meczach, a więc wycofał Marcina Lacha i w jego miejsce wprowadził Janka Endzelma. Wysoka gra lotnego bramkarza Górali była jednak wodą na płyn dla głęboko wycofanych konkurentów. Dzięki temu niemal co chwilę dostawali oni okazję, by zmierzyć się z pustą bramką i w 33 minucie Michał Gajdek, właśnie po jednym z takich strzałów wyprowadził Promil na prowadzenie! Od tego momentu mecz wszedł na jeszcze wyższe obroty. Górale cisnęli niesamowicie, lecz cudów w bramce przeciwników dokonywał Łukasz Głażewski. Czasami pomagał mu słupek, czasami koledzy, ale w 34 minucie tylko w sobie znany sposób obronił nogą strzał Daniela Matwiejczyka. Promil w wielu sytuacjach mógł mówić o ogromnym szczęściu, ale jednocześnie sam miał okazje, by zadać decydujący cios, lecz wciąż brakowało mu precyzji przy strzałach z własnej połowy. To się zemściło – w 36 minucie Daniel Matwiejczyk doprowadził do wyrównania i emocje sięgnęły zenitu. Górale atakowali wszystkimi siłami, a jednocześnie balansowali po cienkiej linii, bo każdy błąd w rozegraniu groził uderzeniem w kierunku ich opuszczonej świątyni. Gol mógł tutaj paść w każdym momencie. Faworyci praktycznie nie schodzili z połowy Promila, po jednym ze strzałów Kacpra Smoderka piłka trafiła w słupek, z kolei rywale dopisywali do swojego konta kolejne pudła na pustą bramkę. I gdy zaczęliśmy się godzić, że w takich okolicznościach chyba najlepszy byłby remis, Patryk Woźniak wreszcie przymierzył idealnie z dystansu i na kilkanaście sekund przed końcem Razem Ponad Promil zdobył gola na wagę sensacyjnego sukcesu z dotychczasowym liderem! To spotkanie było prawdziwa huśtawką nastrojów. Górale oddali prawdopodobnie ponad 30 strzałów w tym spotkaniu, mieli przewagę pewnie w każdej statystyce oprócz jednej – skuteczności. I pewnie do tej pory nie mogą zrozumieć, jak tutaj nie wygrali. Ale tak analizując na spokojnie – czy można ich za coś winić? Wiadomo, że w niektórych sytuacjach mogli zachować się lepiej, czasami grali zbyt egoistycznie, no ale ta drużyna ma takich a nie innych zawodników i tego się już nie zmieni. Ich pech polegał na tym, że trafili na świetnie dysponowanego Łukasza Głażewskiego, jak również dobrze zdeterminowaną i heroicznie walczącą defensywę Promila. Mimo to spokojnie mogło się tutaj skończyć remisem, natomiast Górale zagrali o pełną pulę, a tak to już jest, że gdy grasz o wszystko, to wszystko możesz stracić. Przeciwnicy to wykorzystali i chociaż cieszyliby się tutaj z punktu (który według nas byłby sprawiedliwy), to dostali nawet więcej niż chcieli. A przede wszystkim zyskali mecz, do którego pewnie jeszcze nie raz chętnie będą wracać, co na amatorskim poziomie często znaczy więcej niż niejeden medal czy puchar.

Wpadkę Górali wykorzystała Ternovitsia. Trochę należało się tego spodziewać, bo zespół z Ukrainy rywalizował z Las Vegas i chociaż wiedzieliśmy, że drużyna Grześka Dąbały postawi trudne warunki, to najprawdopodobniej kolejne trzy punkty wpadną na konto nocnoligowych debiutantów. Ale chociaż ten plan oficjalnie się zmaterializował, to Ternovitsia nie pierwszy raz w tym sezonie znów wszystko sprowadziła do bardzo nerwowej końcówki. I jak zwykle mogła temu zapobiec, bo będąc zespołem lepszym miała w 25 minucie aż trzy gole zapasu. Wynik 4:1 teoretycznie nie dawał złudzeń Las Vegas, tym bardziej, że chłopaki grali we wtorek w mocno okrojonym składzie, gdzie do dyspozycji było tylko dwóch rezerwowych. A wiadomo, że przeciwko Ternovitsii trzeba się sporo nabiegać, dlatego nie przypuszczaliśmy, że przegrywających stać będzie na jakiś zryw. A jednak! W 30 minucie Konrad Orlik zdobył bramkę dla Las Vegas i to napędziło zawodników w granatowych koszulkach. Mieli oni w tym wszystkim furę szczęścia, bo Ternovitsia regularnie dochodziła do groźnych okazji podbramkowych, a były też okazje, gdzie zawodników z Ukrainy było trzech, a jedynym rywalem był bramkarz, a mimo to gracze zza naszej wschodniej granicy nie potrafili zdobyć gola. Trzeba zresztą pochwalić golkipera Las Vegas Krzysztofa Frączkiewicza, że świetnie czytał intencje oponentów i to głównie dzięki niemu ekipa Parano była tutaj wciąż w grze. A skoro faworyci nie potrafili dobić przeciwnika, to ten w 38 minucie zmniejszył straty do zaledwie jednej bramki! I znów w roli głównej wszędobylski Konrad Orlik, który wykorzystał asystę Michała Szukiela i spowodował, że tutaj wszystko było jeszcze możliwe. Ternovitsia wyglądała na zespół, który tylko udawał, że tak naprawdę nic złego się nie dzieje. Chłopaki chcieli szybko zaprowadzić spokój w swoich szeregach, lecz podobnie było z Adrenaliną, gdzie również mimo wysokiego prowadzenia zostali naruszeni i ostatecznie skończyło się remisem. A tutaj od straty dwóch punktów dzieliły ich centymetry. W 40 minucie niemal wszyscy widzieli już piłkę w siatce po strzale Piotrka Kwietnia, ale Roman Shulzhenko kapitalnie zostawił nogę i obronił to uderzenie. Ternovitsia wróciła więc z dalekiej podróży i chociaż finalnie dowiozła rezultat 4:3 do końcowej syreny, to najadła się mnóstwo strachu. To kolejny raz, gdy mają wynik, gdy trzymają kontrolę nad spotkaniem, ale niewykorzystanymi okazjami napędzają przeciwnika i gdyby tutaj skończyło się remisem, pretensje mogliby mieć tylko do siebie. Piłkarsko byli oczywiście lepsi, kapitan Las Vegas stwierdził nawet, że do tego momentu to był zdecydowanie najtrudniejszy przeciwnik z jakim grali i według niego, to główny faworyt do zwycięstwa w 3.lidze. My widzimy to podobnie, pod warunkiem że Ternovitsia nie będzie sama dla siebie największą przeszkodą. Natomiast co do Parano, to brawa za walkę do końca. Po ostatnim gwizdku było widać, że zostawili na parkiecie wszystko co mieli. I jeżeli tyle zaangażowania wykażą z drużynami, z którymi przyjdzie im jeszcze zagrać, to tym razem powinni się utrzymać w 3.lidze bez pomocy „zielonego stolika”.

Na miejsce zaznaczone w tabeli na czerwono spadli z kolei Ryńscy. Stało się tak z dwóch powodów – swój mecz wygrała będąca za nimi MR Geodezja, a Deweloperzy nie byli w stanie na to odpowiedzieć, albowiem przegrali na koniec wtorkowego wieczoru z KSB Warszawa. Ale trzeba powiedzieć, że batalia tych dwóch ekip była szalona i jej losy rozstrzygnęły się dopiero w ostatnich minutach. Do tego momentu sytuacja zmieniała się jak kalejdoskopie. A zaczęło się od bramki już w 9 sekundzie meczu – Mateusz Morawski pokonał Eryka Rogowskiego fantastycznym lobem, wykorzystując zbyt dalekie ustawienie względem własnej bramki golkipera KSB. Tyle że Ryńscy, chociaż w samej pierwszej połowie aż trzykrotnie obejmowali prowadzenie, to ani razu nie udało im się go utrzymać dłużej, niż przez kilka minut. Nieważne czy wynik brzmiał 2:1 czy 3:2, praktycznie za chwilę dostawali gola, który nie pozwalał im zbudować przewagi. Najbardziej bolesny był ten z końcówki pierwszej połowy, gdzie Sebastian Ryński poszedł w ślady Mateusza Morawskiego i również przelobował golkipera KSB, ale co z tego, skoro w kolejnej akcji Łukasz Grochowski zaliczył przypadkowego samobója i do przerwy mieliśmy remis. A po niej role się odwróciły. To zespół ze stolicy był kilkukrotnie o gola z przodu i sam doświadczył jak trudno jest tak minimalne prowadzenie zachować. Najpierw na piękną, drużynową akcję KSB odpowiedział Łukasz Grochowski, a potem na trafienie Mateusza Kepala błyskawicznie receptę znalazł Sebastian Ryński. W 36 minucie mieliśmy więc 5:5 i nawet nie próbowaliśmy spekulować, kto z tej wymiany ciosów wyjdzie zwycięsko. Być może niektórzy stawiali tutaj na doświadczenie Deweloperów, ale górę wzięła ostatecznie młodość. Zespół Dominika Kopca w 37 minucie po bramce Piotrka Grabickiego był o 180 sekund od końcowego sukcesu, a ten sam zawodnik lada moment pokusił się o kolejnego gola i stało się jasne, że Ryńscy będą musieli pogodzić się z porażką. Ekipa z Marek w końcówce została jeszcze dobita przez Maćka Grabickiego i KSB zanotowało kolejny cenny skalp w swojej kolekcji. I podobnie jak przy okazji innych meczów, ten zespół znów bardzo nam się podobał. Co prawda niektóre gole tracił w dziecinny sposób i w defensywie wciąż trzeba pracować nad pewnymi rzeczami, natomiast wszystko nadrabiał kreatywnością z przodu, co pewnie nawet Ryńscy musieli docenić w pomeczowych rozmowach. I oczywiście rodzi się pytanie, czy KSB stać na to, by powalczyć o coś więcej niż okolice podium, natomiast sam fakt, że ten zespół praktycznie już jest bezpieczny jeśli chodzi o utrzymanie, wiele mówi o jego potencjale. A Ryńscy? Ta drużyna niemal jak co roku skazuje się na walkę o uniknięcie relegacji. Trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że Deweloperzy w pięciu meczach tego sezonu zagrali z zespołami, które w tym momencie okupują miejsca 1-5 w ligowej hierarchii. Dlatego analizując ich pozycję w tabeli nie można zapominać o tym małym, ale jakże subtelnym fakcie.

Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: