fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 6.kolejki 1.ligi!

5 lutego 2023, 21:14  |  Kategoria: Relacje  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Na taką kolejkę w 1.lidze czekaliśmy od samego początku! Cztery mecze zakończyły się różnicą jednej bramki, a w jednym ze spotkań drużyny podzieliły się punktami.

A tak się składa, że wspomniany wyżej remis padł już na samym początku czwartkowych zmagań. Offside o godzinie 20:05 podejmował Al-Mar i mimo że jawił się jako faworyt tej potyczki, to jego skład daleki był od optymalnego. Paweł Bula miał do dyspozycji tylko jednego zmiennika, w związku z czym było dość jasne, że ta ekipa nie będzie tutaj forsowała tempa. A ponieważ Al-Mar bez względu na to ile ma osób, również na hali nie spieszy się z atakowaniem, długo oglądaliśmy tutaj piłkarskie szachy. W pierwszej połowie obydwaj bramkarze nie mieli praktycznie nic do roboty, jednak było jasne, że gdy tylko padnie pierwszy gol, to mecz otworzy się na dobre. Czekaliśmy na niego do 26 minuty. Wówczas fatalny błąd przytrafił się Maćkowi Sobocie, który źle zagrał piłkę, przejął ją Grzesiek Trzonkowski i strzałem praktycznie do pustej bramki dał Offsidowi prowadzenie. A za chwilę było już 2:0. Piotrek Kowalczyk posłał długą piłkę na Eryka Rakowskiego, ten kapitalnie ją skleił, podał do nadbiegającego Bartka Męczkowskiego i strzał był już formalnością. Faworyci mieli więc dość bezpieczną przewagę i wiele wskazywało na to, że dowiozą ją do końca. Al-Mar zareagował w jedyny, możliwy sposób – zaczął grać wyżej, starał się pressować już na połowie przeciwnika i to zaczęło przynosić efekty. Coraz więcej piłek udawało się odzyskać, lecz początkowo nie przekładało się to na 100% okazje. Co więcej – to Offside w 37 minucie mógł to spotkanie zabić, lecz strzał z własnej połowy Grześka Trzonkowskiego na pustą bramkę Al-Maru okazał się niecelny. Ekipa Marcina Rychty wróciła więc z dalekiej podróży, jednak to nadal nie zmieniało jej trudnego położenia. Tutaj potrzebny był natychmiastowy gol, co dałoby możliwość zatrzymywanej ostatniej minuty. I Al-Mar dopiął swego! Patryk Maliszewski zgrał piłkę do Mateusza Adamskiego a ten pokonał Piotrka Kowalczyka i było już tylko 2:1! Offside mimo wszystko nie panikował i gdy tylko mógł, to kradł cenne sekundy, wymieniając bezpieczne podania. Wydawało się, że dzięki temu dowiezie to skromne prowadzenie do końca, ale ostatnie słowo należało do przeciwników. Gdy na zegarze było jeszcze kilkanaście sekund, piłkę na połowę faworytów wprowadził Marcin Rychta, który pełnił funkcję lotnego bramkarza. Po prawej stronie stał niepilnowany Patryk Maliszewski, a dużą pracę by tak było wykonał Maciek Lęgas, który przyblokował przeciwników, dzięki czemu jego kolega z drużyny miał sporo miejsca i czasu. Patryk Maliszewski idealnie złożył się do strzału i mimo że sytuacja wcale nie była taka prosta, zmieścił piłkę między bramkarzem a słupkiem i za chwile utonął w ramionach uradowanych partnerów z zespołu. Offside nie miał już czasu by odpowiedzieć i nic dziwnego, że po ostatnim gwizdku dało się zauważyć ogromne rozczarowanie na twarzach jego zawodników. Niemal przez całe spotkanie chłopaki grali bardzo pragmatycznie, wykorzystywali błędy rywala i mogli liczyć, że to wystarczy do zwycięstwa. Al-Mar grał jednak do końca i nie po raz pierwszy w tym sezonie, wytrzymał presję związaną z upływającym czasem. W naszej ocenie Offside był tutaj zespołem odrobinę dojrzalszym, natomiast z racji tego, że przeciwnicy wykazali się wielką odpornością psychiczną i byli w stanie przeprowadzić dwie tak dobre akcje w krytycznym momencie spotkania, powoduje że ten punkt po prostu im się należał.

A kto by pomyślał, że ta drobna niespodzianka, jaką był wynik poprzedniego meczu, będzie jedynie uwerturą do sensacji, jaką sprawili gracze Alpanu. Nie oszukujmy się – znamy ten zespół i lubimy, ale z racji tego jak prezentuje się w tej edycji, nie widzieliśmy dla niego wielkich perspektyw na równorzędną rywalizację z In-Plusem. I to nawet biorąc pod uwagę, że markowianie też ostatnio nie zachwycają. Dodatkowo w czwartek musieli sobie radzić bez Bartka Przyborka i Filipa Górala, co stanowiło spore osłabienie, ale nadal nie zmieniało naszego postrzegania. I gdy w 15 minucie debiutujący na naszych parkietach Mateusz Leleno zdobywał gola na 3:1 dla Księgowych, chyba wszyscy domyślali się, jak to się skończy. Tyle że In-Plus wszystko to, co zyskiwał w przodzie, na własne życzenie tracił w defensywie. Słabe zawody rozgrywał Kamil Wójcik, który grał bardzo wysoko, lecz zdarzało mu się popełniać banalne błędy. I o ile przy bramce na 2:3 nie miał wiele do powiedzenia, to kolejne trafienie obciąża już tylko jego konto. Błąd techniczny przy próbie podania spowodował, że Rafał Radomski wykorzystał okazję i strzałem z własnej połowy wyrównał stan meczu na 3:3. To zwiastowało duże emocje w drugiej połowie, a ta zaczęła się od kolejnego błędu Księgowych. Patryk Szeliga tak niechlujnie wybił piłkę z autu, że ta trafiła pod nogi Kamila Melchera i Alpan po raz pierwszy w spotkaniu był na prowadzeniu. Jego radość nie trwała jednak długo. In-Plus w 26 minucie wreszcie rozegrał piłkę jak na mistrza NLH przystało a całą akcję precyzyjnym strzałem wykończył Janek Skotnicki. I pewnie w mniemaniu wielu oglądających transmisję z tego starcia, to mógł być moment przełomowy tego spotkania. Że teraz ekipa Patryka Galla przyciśnie, ograniczy liczbę błędów i zrobi co do niej należy. Ale nic z tego. Co więcej – to Alpan w 36 minucie powinien być o gola z przodu, lecz dwukrotnie dobrze zachował się Kacper Roguski, który nie pozwolił by piłka wpadła do bramki In-Plusu. Lada moment Księgowi podjęli decyzję, żeby zamiast Kamila Wójcika, w rolę lotnego bramkarza wcielił się Patryk Szeliga. Wtedy nikt jeszcze nie mógł przewidzieć, że właśnie ten moment zdecyduje o losach spotkaniach. W 39 minucie In-Plus popsuł kolejny atak pozycyjny, a Alpan błyskawicznie wznowił grę, Piotrek Koza zagrał do będącego tuż obok niego Mikołaja Prybińskiego, a ten strzałem z własnego pola karnego umieścił piłkę w opuszczonej świątyni obrońców tytułu! Księgowi patrzyli na to wszystko z niedowierzaniem i jednocześnie szukali między sobą winnego, bo do tej pory trudno wyjaśnić, dlaczego nikogo nie było wówczas między słupkami bramki In-Plusu. Gracze w niebieskich koszulkach rzucili się jeszcze do odrabiania strat i mieli nawet okazję by wyrównać, lecz Kacper Roguski zmarnował dogodną okazję i sensacja stała się faktem! Jak to wszystko skomentować? Niektórzy pisali na czacie, że In-Plus grał, a Alpan zdobywał bramki. Coś w tym jest, natomiast nie można zapominać o pracy, jaką ekipa z Duczek tutaj wykonała, szczególnie w defensywie. Jasne, że w tym wszystkim było trochę szczęścia, natomiast Księgowi podjęli świadomą decyzję, że będą grali na dużym ryzyku, dlatego musieli kalkulować, że będą dostawali takie właśnie gole. Tym samym triumfatorzy cel minimum na ten sezon już zrealizowali. Utrzymanie niemal pewne, do tego pokonany aktualny mistrz rozgrywek, a przy korzystnym wietrze jest nawet szansa, by powalczyć o brązowy medal. Natomiast co do In-Plusu, to już wcześniej trochę się ślizgali i widocznie przyszedł czas na zimny prysznic. Mnóstwo błędów indywidualnych, słaba skuteczność, ale podstawą tej wpadki było permanentne granie z wysoko wysuniętym Kamilem Wójcikiem. Jasne, że mając takiego bramkarza musisz wykorzystywać jego atut w postaci rozgrywania, natomiast In-Plus ślepo założył, że powinien robić przewagę w każdej akcji. Owszem, gdy na parkiecie był Patryk Szeliga, Janek Skotnicki czy Krystian Kij można było tak próbować, ale pozostali zawodnicy męczyli się w tym schemacie, nie wiedzieli jak się ustawiać i z tego rodziły się problemy. Gdy dołożymy do tego, że wspomniany Kamil Wójcik notował po prostu słabszy dzień, to mamy pełny obraz katastrofy. Katastrofy, którą Księgowi sami na siebie sprowadzili.

Porażka obrońców tytułu było fantastyczną informacją dla Gold-Dentu. Dentyści mogli bowiem nadrobić trzy punkty do tego zespołu, co spowodowałoby, że w razie zwycięstwa dysponowaliby identyczną liczbą oczek co główny faworyt do tytułu. Sprawa wydawała się dość prosta do realizacji, bo Łabędzie przegrały ostatnio z Al-Marem i ich forma nie zwiastowała tutaj sukcesu. Gdy jednak dobrze się przyjrzeliśmy i okazało się, że skład ekipy Maćka Pietrzyka wygląda przyzwoicie, to uznaliśmy, że to wcale nie musi być spacerek dla faworytów. Tym bardziej, że z opóźnieniem do Zielonki dojechał Janek Szulkowski i tak naprawdę do momentu, gdy pojawił się na parkiecie, a było to w okolicach 15 minuty, to lepsze wrażenie robiła ekipa Detoxu. Co prawda nie przekładało się to może na nie wiadomo jak dogodne sytuacje strzeleckie, natomiast dawało nadzieję, że w miarę upływu czasu przerodzi się w coś konkretnego. No i właśnie wtedy na boisku pojawił się Janek Szulkowski. I być może w trzecim, a może w czwartym kontakcie z piłką zatańczył z rywalami i płaskim strzałem z lewej nogi pokonał Kamila Kajetaniaka, który tego wieczora bronił dostępu do bramki Łabędzi. Identycznie wyglądała druga połowa. Przegrywający robili dobre wrażenie, w 24 minucie mogli nawet wyrównać, lecz Przemek Laskowski zmarnował dogodną okazję, by za chwilę znów na moment spuścić z oka Janka Szulkowskiego i było już 0:2. Lecz nawet po tym trafieniu Łabędzie nie zwątpiły w możliwość odrobienia strat. Bardzo podobał się Damian Bąk. Wyróżniał się nie tylko nową, efektowną fryzurą, lecz bardzo dużą aktywnością i to właśnie on w 30 minucie dobił strzał Adriana Raczkowskiego i zrobiło się ciekawie. Gold-Dent nie mógł już być tak pewny siebie jak wcześniej, a rywal zyskał dodatkową energię. W 33 minucie do remisu mógł doprowadzić Rafał Raczkowski, jednak nie udało mu się znaleźć sposobu na Marcina Marciniaka. Czas uciekał, a wynik się nie zmieniał i chociaż drużynie z Sulejówka nie można było odmówić ambicji, to nie było ich stać na zbudowanie jednego, konkretnego ataku na miarę choćby punktu. Dlatego mimo naprawdę dobrego meczu, jaki tutaj zagrali, można mówić o niedosycie z ich strony. Kto wie, czy gdyby na takiej intensywności jak w drugiej połowie, nie zagrali w pierwszej, to czy wynik nie byłby odwrotny. Bo chyba zbyt długo mieli tutaj za dużo respektu dla Gold-Dentu i chyba również to z czasem zrozumieli, lecz na odwrócenie losów spotkania było za późno. Na pewno mają czego żałować. Dentyści znowu niczym szczególnym nas nie oczarowali, natomiast trudno mieć do nich pretensje, skoro właśnie wygrali piąty mecz z rzędu. I chociaż aż ciśnie nam się na usta, że jednak muszą wejść na wyższy poziom, jeśli chcą powalczyć z In-Plusem i Wesołą, to patrząc na ostatnie wyniki ich najgroźniejszych rywali, być może wcale nie będzie to takie konieczne ;)

Sytuacja w górze tabeli 1.ligi zrobiła się bardzo interesująca, ale niewykluczone, że jeszcze ciekawiej będzie na dole ligowej hierarchii. A to wszystko za sprawą nieoczekiwanego, acz zasłużonego sukcesu jaki Auto-Delux odniosło nad Dar-Marem. Niektórzy być może zwątpili już w ekipę Kacpra Pałki, ale trudno się dziwić, skoro chłopaki przegrywają gdy grają źle, a nawet gdy grają dobrze, to punktów na koncie i tak im nie przybywa. Tak było choćby z Gold-Dentem i istniało pewne ryzyko, że podobnie skończy się z Dar-Marem. Co prawda rywale musieli sobie znowu radzić bez Daniela Gomulskiego, ale ich skład i tak był dużo lepszy niż tydzień wcześniej. Zespołem aktywniejszym w tym meczu było jednak Auto-Delux. W pierwszej połowie przełożyło się to tylko na jednego gola autorstwa Remka Muszyńskiego, natomiast Dar-Mar nie miał w swoim dorobku żadnego trafienia. Zmieniło się to dopiero po przerwie. W 24 minucie Piotrek Manaj wykorzystał rzut karny podyktowany za faul Remka Muszyńskiego, ale mylili się ci, którzy sądzili, że od tego momentu ekipa Norberta Kucharczyka przejmie kontrolę nad meczem. Wręcz przeciwnie – gracze Auto-Delux błyskawicznie odpowiedzieli, a im dłużej długa połowa trwała, tym w defensywie Dar-Maru było coraz więcej dziur, które kobyłkowska młodzież wykorzystywała bez skrupułów. W 31 minucie gola na 3:1 zdobył Rafał Pawlak, potem na listę strzelców wpisał się Kamil Boguszewski, a gdy na trzy minuty przed końcem Remek Muszyński dał cztery bramki przewagi graczom w czarnych koszulkach, sprawa wydawała się rozstrzygnięta. Ale gdy na zegarze wybiła 38 minuta, rozpoczęło się być może najbardziej szalone 60 sekund w historii NLH. Dar-Mar w tym okresie zdobył trzy bramki z rzędu! I niczego tutaj nie koloryzujemy, bo po tym jak Piotrek Manaj zdobył pierwszego gola z tej serii, już w następnej akcji Adrian Banaszek również pokonał Kacpra Zaboklickiego, a potem to samo uczynił Mateusz Lewandowski. To sprawiło, że zespół w szarych strojach doprowadził do zatrzymywanego czasu gry. I widząc jak ten mecz się układa, naprawdę nie można było wykluczyć, że Dar-Mar faktycznie doprowadzi do remisu. Tym bardziej, że nieodpowiedzialnie zachował się Kamil Boguszewski, który po jednym z fauli zobaczył żółtą kartkę i Delux musieli ratować punkty grając o jednego zawodnika mniej! Sztuką było doprowadzić ten mecz do takiego stanu. Ale prowadzący musieli szybko wyrzucić te myśli z głowy. Należało zrobić wszystko, by nie doszło do kompromitacji, a tak należałoby określić jakąkolwiek stratę "oczek". Dar-Mar początkowo nie potrafił wykorzystać liczebnej przewagi a jedyną sensowną akcję zbudował na pięć sekund przed końcem spotkania. Na jej końcu piłka trafiła do Mariusza Piórkowskiego, który posłał ją obok Kacpra Zaboklickiego, ale mimo iż ta ugrzęzła w bramce, to sędziowie (ale też nasza analiza pomeczowa) słusznie uznali, że strzelcowi zabrakło ułamka sekundy, by ten gol mógł zostać zaliczony. Graczom Auto-Delux upiekło się niesamowicie, bo gdyby to trafienie padło w czasie, to trudno byłoby znaleźć słowa, aby opisać w jak spektakularny sposób zawalili wygrany mecz. Mieli furę szczęścia a przez tę końcówkę nawet trudno ich pochwalić za pozostałą część spotkania, która była w ich wykonaniu naprawdę solidna. Cóż, najważniejsze są punkty i chyba tak to najlepiej zostawić. Chociaż patrząc na to jak ten mecz wyglądał i w jakich okolicznościach się skończył, to wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby na koniec sezonu okazało się, że brały w nim udział zespoły, których za rok już tutaj nie zobaczymy.

Rozpoczynając transmisję z ostatniego spotkania 6.kolejki elity zadaliśmy pytanie, czy skoro czwartek jest dniem pełnym niespodzianek, to czy starcie Wesołej z Kartonatem również wpisze się w ten scenariusz? Spekulujemy, że potencjalny sukces dawnego Mabo widzieli tutaj tylko sami zawodnicy tej ekipy. Realnie oceniając sytuację, to nawet zwycięstwo nad Offsidem nie powodowało, że nagle ekipa Wojtka Kuciaka miała postawić do pionu kolejnego ligowego faworyta, ale ten sukces na pewno sprawił, że Kartonat odżył. Tym bardziej było nam szkoda, gdy okazało się, iż w czwartek będzie musiał sobie radzić bez Karola Sochockiego. Jawiło nam się to jako ogromne osłabienie, zwłaszcza że po stronie Wesołej kadra była naprawdę soczysta. Dojechał nawet Dawid Brewczyński, którego szerszej widowni przedstawiać nie trzeba. Ale samo spotkanie zaczęło się od drobnej turbulencji – to Kartonat objął prowadzenie i faworyt musiał się do tego ustosunkować. Nie było to proste, bo defensywa przeciwników pracowała na wysokich obrotach, a nie można zapominać, że nawet gdy ona zawodziła, to miała za sobą specjalistę w swoim fachu, Michała Dudka. Wesołą za pierwszą połowę trzeba jednak pochwalić. Ta drużyna konsekwentnie wierciła dziurę w bloku obronnym rywala i dopięła swego. W 12 minucie do remisu doprowadził Kamil Wróbel, a kilka chwil przed przerwą kolejna akcja tej ekipy sprawiła, że nieszczęśliwie piłkę do własnej bramki wbił Mateusz Kawiecki. I założymy się, że nie byłoby wówczas śmiałka, który w tym momencie postawiłby na Kartonat. Chyba wszyscy przeczuwaliśmy, że ta ekipa została naruszona i teraz zacznie przyjmować kolejne ciosy. Tak naprawdę, to gdyby tutaj padł kolejny gol dla Wesołej, to byłoby po meczu, bo przegrywający musieliby się odsłonić i niewykluczone, że skończyliby podobnie jak tydzień wcześniej Alpan. Ale dopóki to była tylko jedna bramka, to ani jedni ani drudzy nie schodzili z obranej ścieżki. Z kolei w 28 minucie Kartonatowi dopisało szczęście. Michał Dudek podszedł bliżej pola karnego rywali, dostał piłkę od Arka Stępnia, posłał ją w kierunku świątyni Damiana Krzyżewskiego, a ta zaliczyła jeszcze po drodze rykoszet i była nie do obrony. Mieliśmy więc remis. Wesoła walczyła o odbudowanie swojej przewagi, lecz trochę brakowało jej szczęścia (jak wtedy, gdy piłkę z linii bramkowej wybił Irek Zygartowicz) a czasami zawodziła decyzyjność. Ale i Kartonat miał swoją okazję, bo w 33 minucie Arek Stępień aż sam złapał się za głowę, że w sytuacji w której się znalazł nie zdobył gola. Ale ten zawodnik i tak został jednym z bohaterów tego spotkania. W 39 minucie Kamil Wróbel uderzał na bramkę Kartonatu, piłka poleciała jednak obok słupka i tak szczęśliwie odbiła się od ściany, że Michał Dudek złapał ją i szybkim podaniem uruchomił właśnie Arka Stępnia. Ten podciągnął z nią kilkanaście metrów i zagrał do Mateusza Kawieckiego, a ten z najbliższej odległości wpakował ją do siatki. Wesoła miała więc nieco ponad minutę, by uratować remis, lecz poza jedną okazją, gdzie piłka w ostatniej chwili zrobiła psikusa Kamilowi Wróblowi, nie była w stanie zmusić do wysiłku Michała Dudka. Tym sposobem kolejna sensacja zakończyła ten wyjątkowy wieczór. Brawa dla Kartonatu, który nawet bez Karola Sochockiego pokazał, że potrafi być groźny dla najlepszych. Dyscyplina taktyczna, skuteczność, trochę szczęścia – to była niemal kopia sukcesu nad Offsidem, chociaż tutaj pracy trzeba było wykonać jeszcze więcej. I kto wie – przy korzystnym układzie ostatnich meczów, być może będziemy musieli odszczekiwać słowa, że dawne Mabo nie ma co marzyć o medalu, bo jakaś furtka została tutaj otwarta i wciąż jest o co grać. Co do Wesołej, to nie za bardzo jest się do czego przyczepić, jeśli chodzi o tę drużynę. Bo to nie była porażka na własne życzenie, nie przypominamy sobie żadnych wielkich błędów, jakie popełnili poszczególni gracze. Rywal dobrze się bronił, miał trochę więcej szczęścia i tyle. Trzeba jechać dalej, zwłaszcza że gdybyśmy na podstawie ostatnich meczów drużyn z TOP 3 mieli wskazać naszego faworyta do tytułu, to byłaby nim właśnie ekipa Rafała Sosnowskiego. Dlatego teraz trzeba się skupić na Gold-Dencie, bo wygrywając to spotkanie, porażka z Kartonatem i tak nie powinna mieć większego znaczenia.

Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: