fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 7.kolejki 4.ligi!

11 lutego 2023, 18:12  |  Kategoria: Relacje  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Gencjana może być już pewna medalu na koniec sezonu. Jak również udziału w decydującej potyczce o złoto, o ile Joga Bonito będzie w stanie do niej doprowadzić.

Z kolei szansę na podium zachowała w poniedziałek Semola. Jej mecz z Chłopcami z Manhattanu był dla obydwu ekip starciem z kategorii "być albo nie być" w kontekście walki o medale. Ciut wyżej stały szanse Semoli, tym bardziej że przeciwnicy musieli sobie radzić bez swojego podstawowego bramkarza, Kuby Nalazka. Ale mimo tego, to właśnie zespół z Serocka był początkowo groźniejszy. O ile jednak w poprzednich spotkaniach gole niemal hurtowo zdobywał Daniel Nakielski, tak tutaj nie mógł się przełamać. Przeciwnicy okazji mieli mniej, wyglądało to bardzo podobnie jak z Lemą, gdzie z akcji praktycznie nie zagrażali bramkarzowi oponentów. W drugiej połowie sytuacja trochę się poprawiła. Co prawda to przeciwnicy mogli rozpocząć strzelanie, bo kolejną okazję zmarnował Daniel Nakielski, a dobrą sytuację popsuł także Patryk Serafin, natomiast gracze ze stolicy w 33 minucie obili słupek po strzale Mateusza Jarząbka. I jak się okazało – to był początek skutecznej ofensywy Semoli, która w 34 minucie objęła prowadzenie. A w takich sytuacjach, gdzie wcześniej nic nie chciało wpaść, lecz wreszcie wpada bramka, często rozwiązuje to worek z trafieniami. I tak było tutaj – Chłopcy z Manhattanu potrzebowali zaledwie 60 sekund, by doprowadzić do wyrównania, a potem powinni zmienić wynik na 2:1, lecz Maciek Szewczuk skutecznie im to uniemożliwiał. Bramkarz Semoli bronił bardzo pewnie, natomiast jego koledzy z pola, mimo iż atakowali rzadko, to gdy już zapędzali się pod pole karne Mikołaja Stefaniaka, to zwykle zmuszali go do kapitulacji. Tak było w 38 minucie, gdy do meczowego protokołu wpisał się Maciek Zakolski, ale i w tym przypadku gracze z Serocka zareagowali bardzo dobrze i wykorzystując brak odpowiedniego krycia przy rzucie rożnym, po raz drugi wyrównali stan tej rywalizacji. Ostatnie słowo należało jednak do Semoli! W 40 minucie ładną, drużynową akcję tej ekipy wykończył Maciek Jakóbczak, co powodowało, że Chłopcy mogli tutaj marzyć już tylko o remisie. I chcieli to zrobić za wszelką cenę, a dosłownie sekundy przed końcową syreną najbliżej był Patryk Serafin, którego piękne uderzenie z rzutu wolnego zatrzymało się na poprzeczce! To oznaczało, że Chłopcy z Manhattanu przegrali drugi mecz z rzędu w bardzo podobnych okolicznościach. Z Joga Finito też mieli więcej okazji, wydawało się, że przynajmniej remis muszą wyciągnąć, a zostali z niczym. Powód? Chyba przede wszystkim krótka ławka rezerwowych, bo przy tak intensywnych potyczkach, tylko jeden zawodnik na zmianę to trochę za mało. Trzeba tutaj dokooptować 2-3 regularnych zawodników, bo pozycja w tabeli jaką w tym momencie okupuje ferajna Gabriela Skiby nie oddaje w pełni jej możliwości. Natomiast co do Semoli, to trudno napisać, że wygrał zespół lepszy. W naszej ocenie wygrała drużyna skuteczniejsza, gdzie dużą rolę odegrał bramkarz, no i szczęście. Ale ponieważ ostatnio ta drużyna miała trochę pecha, to tego poniedziałkowego zwycięstwa absolutnie im nie żałujemy.

Równo tydzień temu pisaliśmy, że w spotkaniach z udziałem Joga Finito nie ma okazji, by się ponudzić. Bywa tak, że gdy kogoś pochwalimy, to za tydzień ta drużyna nie przypomina samej siebie, ale w przypadku Jogi nadal możemy liczyć na niezwykłe emocje w starciach z jej udziałem. Tym razem ekipa Emila Drozda zafundowała nam zupełnie darmowy, napisany przez najlepszych scenarzystów thriller w konfrontacji z Sokołem Brwinów. To był mecz, gdzie wskazanie faworyta było karkołomne, chociaż według nas ciut wyżej stały szanse Finito. Pierwsza połowa trochę jednak zweryfikowała tę opinię, bo to przeciwnik prowadził po niej w stosunku 3:2. Ale chociaż w tej części gry padło aż pięć bramek, to można powiedzieć, że niemal za wszystkimi stała drużyna z Brwinowa. Ten zespół bawił się bowiem w dobrego wujka z Ameryki i regularnie dawał przeciwnikom eleganckie prezenty. Wyglądało to mniej więcej w ten sposób, że Sokół zdobywał bramkę, by za chwilę popełnić jakiś głupi błąd i trzeba było ponownie walczyć o wyjście na prowadzenie. W początkowych fragmentach gole dla drużyny Kamila Książka zdobywał ich bramkarz – raz za sprawą celnego uderzenia z dystansu, a raz z własnego pola karnego, gdzie wykorzystał brak swojego vis-a-vis miedzy słupkami. W 19 minucie Sokół prowadził już 3:1, ale niedogadanie przed własną bramką sprawiło, że Joga zmniejszyła straty i przed drugą połową wszystko było jeszcze możliwe. Na starcie finałowej części Sokół powinien wrócić do dwubramkowego prowadzenia, ale Jakub Obsowski nie wykorzystał rzutu karnego! A jak to zwykle w takich sytuacjach bywa – za chwilę zrobiło się 3:3. Tutaj fatalna pomyłka przytrafiła się bramkarzowi ekipy z Brwinowa, który wbił sobie piłkę do bramki po zagraniu jej przez Dominika Forysia. Niewykluczone, że okoliczności tego trafienia wpłynęły na zachowanie Kacpra Lewandowskiego w kolejnej sytuacji, gdzie tak bardzo chciał naprawić swój błąd, że… popełnił kolejny. Skorzystał z niego Rafał Kaczorowski, który nie mógł się pomylić strzelając na pustą bramkę. Joga mogła od razu zabić to spotkanie, lecz Mateusz Skowron nie podał w dogodnej sytuacji do Dominika Forysia i Sokół nadal był w grze. I wrócił do niej na dobre w 38 minucie, gdy Emil Drozd dopuścił się niepotrzebnego faulu w polu karnym a odpowiedzialność w swoje nogi wziął Kacper Lewandowski, który nie dał szans Łukaszowi Świstakowi i na tablicy świetlnej zagościł wynik 4:4. I prawdę mówiąc, myśleliśmy że takim rezultatem to się zakończy. Zwłaszcza wtedy, gdy na kilka sekund do końca, Sokół miał aut na swojej połowie i trudno było z tego cokolwiek wymyślić. Najbardziej racjonalnym wydawało się wstrzelenie piłkę w okolice bramki rywala, lecz gracze w żółtych koszulkach uparli się, by spróbować coś tutaj rozegrać. I tak to wymyślili, że stracili piłkę na rzecz rywali, którzy wymienili dwa podania, futsalówka dotarła do Piotrka Śliwy a ten nie po raz pierwszy w tym sezonie zachował zimną krew w krytycznym momencie i strzałem między nogami bramkarza zapewnił Jodze nieprawdopodobny triumf! Ależ historia, ależ dramat zawodników z Brwinowa. Z jednej strony nie zasłużyli na taki koniec, natomiast ta ostatnia akcja była symboliczna dla całego ich występu w siódmej kolejce. Bo to oni sami byli dla siebie najgroźniejszym przeciwnikiem tego dnia. Niewykorzystany karny, proste błędy i na koniec kwintesencja w postaci przegranej, gdzie przecież remis mogli dowieźć na milion różnych sposobów. Nic dziwnego, że Kacper Lewandowski i Kamil Książek jeszcze długo nie mogli się podnieść z parkietu. No ale taka jest piłka. Z kolei Joga znów udowodniła, że każdy kto ogląda jej mecz, powinien mieć absolutny zakaz odchodzenia od telewizora w ostatnich minutach. Przecież tutaj naprawdę nie mogło się już nic zdarzyć. Dlatego jeśli często mówimy o naszej 4.lidze, że lubimy ją ze względu na emocje i nieprzewidywalność, to gra żadnej ekipy nie uosabia tego lepiej, niż właśnie Joga Finito.

Dramaturgia towarzyszyła również kolejnemu spotkaniu. Brały w nim udział Joga Bonito oraz Byczki i dla jednych i drugich zwycięstwo było obowiązkiem, żeby podtrzymać szanse na realizacje swoich celów. Joga, choćby z racji wyższej pozycji w tabeli, ale też sporych braków po stronie przeciwników, wyglądała na ekipę, która nie powinna dać sobie wyrwać zwycięstwa. No ale każdy kto widział ten mecz wie, że tutaj detale decydowały o sukcesie faworytów, a w pewnym momencie wydawało się, że nic z ich kompletu punktów nie będzie. Spotkanie tak na dobrą sprawę rozpoczęło się w 29 minucie. Wtedy to, przy stanie 1:1 Byczki zanotowały kapitalny okres, gdzie na przestrzeni dosłownie kilku chwil wyszły na prowadzenie 4:1! Najpierw po wzorowej kontrze gola zdobył Dominik Łuczak, a potem dwa trafienia zanotował Adam Trybus i myśleliśmy, że Joga jest już piłkarsko pogrzebana. Tym bardziej, że czasu było niewiele, a dodatkowo oponenci mieli jeszcze jedną okazję, gdzie Dominik Łuczak był sam na sam z Kubą Joniakiem i na szczęście dla zespołu Piotrka Miętusa, nie zdołał tego pojedynku rozstrzygnąć na swoją korzyść. Wtedy nikt jeszcze nie mógł mieć pojęcia, że ta sytuacja może mieć tak brzemienne skutki. Joga zaczęła bowiem odrabiać straty i tak samo jak szybko straciła trzy gole, tak jeszcze szybciej odrobiła cały deficyt! Gola, który był sygnałem do ataku zdobył Kacper Cebula, za chwilę złe wznowienie gry przez Dawida Pływaczewskiego wykorzysta Mahmoud Salah, a moment później Krzysiek Smolik kapitalnym strzałem pod poprzeczkę wyrówna stan rywalizacji! Z perspektywy Byczków można było napisać, że "łatwo przyszło i łatwo poszło". I chyba nikt nie wiedział, co tutaj wydarzy się dalej. Joga była na fali, jednak kolejne gole nie padały, z kolei przeciwnicy potrzebowali trochę czasu, by wrócić na właściwe tory, bo przecież praktycznie witali się już z gąską. I gdy tak czas upływał, powoli zaczęliśmy przyzwyczajać się do braku rozstrzygnięcia. I właśnie wtedy prosty błąd przytrafił się Dawidowi Pływaczewskiemu. Golkiper drużyny ze Starych Babic miał tego wieczora kłopoty ze wznowieniem gry i niestety dla siebie, ale też dla całego zespołu, te demony obudziły się w najgorszym możliwym momencie. Kolejne złe podanie zostało przechwycone przez Krzyśka Rozbickiego, który podciągnął kilka metrów z piłką i oddał strzał, po którym futsalówka leniwie wtoczyła się za linię bramkową. Joga nie pozwoliła już zrobić sobie krzywdy i po szalonym meczu zgarnęła arcyważne trzy punkty. Według nas najbardziej sprawiedliwy byłby tutaj remis. Jedni i drudzy mieli swoje momenty, nikomu nie udało się zdominować oponenta na dłużej niż kilka minut, no ale w takich sytuacjach zwykle decyduje detal. Byczki popełniły o jeden błąd za dużo i tym samym praktycznie pozbawiły się szans na medal. Z kolei Joga jest o włos od zapewnienia sobie przynajmniej srebrnego krążka na koniec sezonu i potrzebuje do tego zwycięstwa w kolejnym meczu z Sercami. Teoretycznie łatwiej być nie mogło, ale ranga spotkania na pewno zrobi swoje, dlatego zawodnicy Bonito niech się nie zdziwią, jeśli ich nogi będą trochę cięższe niż zwykle.

Wiktoria Jogi Bonito była jednoznacznym sygnałem dla uczestnika kolejnego starcia. Gencjana wiedziała, że jeśli chce powrócić na pierwsze miejsce i jednocześnie zapewnić sobie medal szesnastej edycji, to musi pokonać Lemę. Ale Logistyczni to bardzo niewdzięczny konkurent, który w dodatku ostatnio grał naprawdę solidnie i była szansa, że po raz kolejny pokaże pazurki. Taką przynajmniej mieliśmy nadzieję, natomiast parkiet mocno zweryfikował nasze wyobrażenia. Gencjana okazała się w tym starciu zdecydowanie lepsza i tak naprawdę, to tylko przez kilka minut drugiej połowy nie miała kontroli nad spotkaniem. W pozostałych fragmentach była zespołem lepszym, a na starcie meczu nawet dużo lepszym. To właśnie wtedy drużyna Maćka Zbyszewskiego zbudowała sobie dwubramkowe prowadzenie i mogła ze spokojem oczekiwać kolejnych fragmentów. Lema miała z kolei duży problem, by w jakikolwiek sposób zagrozić bramce strzeżonej przez Artura Fiodorowa i tylko ze strony Kacpra Piątkowskiego groziło Fioletowym większe zagrożenie, bo jego strzały z dystansu były wysokiej klasy, ale jak na złość zamiast do bramki, to obijały poprzeczkę. Z kolei w 18 minucie szansę miał Adrian Bielecki, jednak Tomek Wasak zatrzymał piłkę zmierzającą do siatki. Co jednak nie udało się wtedy, zmaterializowało się w 27 minucie. Darek Piotrowicz wyłożył piłkę Piotrkowi Ohde, ten dołożył nogę i Lema miała kontakt bramkowy. Tyle że wszystko potrwało dosłownie kilkadziesiąt sekund, bo w 29 minucie Evgenio Asinov przywrócił faworytom bufor dwóch goli, a gdy w 33 minucie na listę strzelców wpisał się Piotrek Hereśniak, było po wszystkim. Emocje się skończyły, aczkolwiek tylko jeśli chodzi o wynik, bo między zawodnikami czasami dochodziło do drobnych spięć, na szczęście bez eskalacji. A wszystko tuż przed końcową syreną podstemplował Michał Orzechowski, którego gol zamknął spotkanie w stosunku 5:1. Gencjana wygrała zasłużenie, na niewiele pozwalając przeciwnikowi. Być może gdyby Logistyczni nie stracili tak szybko gola w sytuacji, gdy wreszcie udało im się otworzyć dorobek strzelecki, to końcówka spotkania wyglądałaby inaczej. To jednak tylko gdybanie. Lema zrobiła po prostu za mało, by myśleć o wygranej, natomiast wciąż jest na pole position jeśli chodzi o zajęcie trzeciego miejsca i na tym musi się teraz skupić. Gencjana ma już z kolei pewność, że przypadnie jej jedno z trzech miejsc na podium, a z dwójki zespołów bijących się o złoto, wygląda trochę lepiej niż Joga Bonito. Ale czy to będzie miało przełożenie na wynik wielkiego finału, dowiemy się dopiero za kilka tygodni.

A kto wie, czy ostatniej szansy na punkty w tej edycji właśnie nie straciły Serca. Drużyna Kamila Lubańskiego rywalizowała ze Szmulkami, które w tamtym momencie znajdowały się na przedostatnim miejscu w tabeli. Można więc było zadać sobie pytanie – jeśli nie z nimi, to z kim? I pewnie z takim założeniem chłopaki wyszli na parkiet, ale jak się okazało – znowu schodzili z niego jako przegrani. Czy to musiało się tak skończyć? Nie do końca, bo oglądaliśmy bardzo zaciętą potyczkę, z tą jednak różnicą, że Szmulki potrafiły zdobywać gole, a Serca nie. A w pierwszej połowie ta ekipa miała kilka okazji, które powinny wystarczyć do otwarcia dorobku bramkowego, no ale albo zawodził celownik, albo dobrze bronił Krystian Rzeszotek, zastępujący w obozie Szmulek Karola Dębowskiego. Na bramki musieliśmy więc poczekać do 15 minuty – wówczas wynik otworzył Kacper Pacholczak i na krótki odpoczynek Szmulki schodziły w dobrych nastrojach. Oczywiście ten gol niczego nie przesądzał, ale było jasne, że Serca będą musiały się trochę otworzyć, co miało być wodą na młyn dla graczy w czarno-czerwonych koszulkach. Początek drugiej połowy to znów niewykorzystane okazje przez outsidera 4.ligi. Najpierw do sytuacji sam na sam z bramkarzem doszedł Kamil Lubański, jednak boisko okazało się dla niego za małe, za daleko wyrzucił się z piłką i nie oddał nawet strzału. Z kolei w 31 minucie przed szansą stanął Damian Boruta, lecz i on nie znalazł sposobu, by pokonać dobrze dysponowanego Krystiana Rzeszotka. Jak to się skończyło? Chyba każdy się domyśla. Szmulki dały się wyszaleć oponentowi, a w kulminacyjnym momencie zadały mu śmiertelny cios. Po asyście Borysa Sułka do dobrej okazji doszedł Adrian Kaczmarek i pokazał, jak należy wykorzystywać podobne sytuacje. Wynik 2:0 nie pozostawiał już złudzeń kto tutaj wygra, chociaż Serca walczyły jeszcze o bramkę honorową i raz piłka minęła już nawet bramkarza, ale wszystko asekurował Alex Wolski i Kotwiczanie musieli się obejść smakiem. To był kolejny mecz, po którym przegrani mogą odczuwać niedosyt. Stwierdzenie, że byli lepsi byłoby może na wyrost, ale na pewno nie byli słabsi. Tyle tylko, że piłka nożna to nie są wrażenia artystyczne a konkret w postaci bramek, a tych nie było wcale. Co do Szmulek, to przesadzilibyśmy pisząc, że zaprezentowali się tutaj jak rasowy bokser, czyli wypunktowali rywala. Trudno ich posądzać, że mieli nad tym wszystkim pełną kontrolę, natomiast na pewno pomogło im doświadczenie, które zdobyli choćby w poprzednim sezonie. Dzięki temu tli się jeszcze jakaś malutka nadzieja na zakończenie sezonu w TOP 3, chociaż patrząc ile drużyn jest przed nimi w tabeli, to nastawianie się na cokolwiek, wydaje się odrobinę nieroztropne.

Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: