fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 7.kolejki 1.ligi!

12 lutego 2023, 22:40  |  Kategoria: Relacje  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Wesoła okazała się lepsza od Gold-Dentu w kluczowym spotkaniu 7.kolejki 1.ligi! I to właśnie tej drużynie przypadnie udział w wielkim finale najwyższej klasy rozgrywkowej.

Porażka Dentystów nie była z kolei dobrą wiadomością dla Kartonatu. Tej ekipie zależało, aby to Wesoła przegrała mecz na szczycie, bo dzięki temu, przy równej liczbie punktów, byłaby wyżej od niej w tabeli z racji wygranego bezpośredniego starcia. No ale zanim ekipa Wojtka Kuciaka mogła rozpocząć jakiekolwiek analizy, wpierw musiała się uporać z Auto-Delux. Zespół z Kobyłki przystąpił do tej potyczki bez wykartkowanego Kamila Boguszewskiego, co na pewno odebrało mu trochę mocy, choć początkowo zupełnie nie było tego widać. Mamy tutaj na myśli przede wszystkim wynik, bo mimo że to Kartonat miał przewagę i stwarzał sobie znacznie więcej okazji do zdobycia bramki, to właśnie rywale otworzyli strzelanie w 9 minucie. Dawne Mabo próbowało szybko odpowiedzieć i okazje były, natomiast skuteczność była na poziome 0. Gdy jednak w 17 minucie jeden z rywali zobaczył żółtą kartkę, wydawało się że to dobry moment, by rozpocząć proces zmiany rezultatu na swoją korzyść. Ale zamiast tego, Kartonat stracił kolejnego gola, gdy Wojtek Jabłoński w fantastycznym stylu urwał się obrońcy i strzelił obok Michała Dudka. A to nie był wcale koniec problemów faworytów, bo tuż przed końcem inauguracyjnej połowy, oponenci po raz trzeci znaleźli sposób na ich bramkarza i na krótki odpoczynek Delux schodzili w znakomitych nastrojach. Inna sprawa, że ten wynik w dużym stopniu był przekłamany, tylko że nie miało to żadnego znaczenia. Kartonat musiał się wziąć do roboty i gdy tylko wybrzmiał gwizdek startujący drugą odsłonę, brązowi medaliści poprzedniego sezonu od razu zastosowali pressing. Na efekty nie trzeba było długo czekać – bardzo szybko wynik zmienił się tutaj na 2:3, a Kartonat nie przejął się nawet tym, że znów dał się skontrować i musiał odrabiać dwa gole straty. Widać było, że gracze Auto-Delux z każdą minutą słabną, a rywal się rozkręcał i również na tablicy świetlnej zaczynało to mieć swoje przełożenie. W 28 minucie bramkę kontaktową zdobył Arek Stępień, a chwilę później do remisu doprowadził Karol Sochocki. Gracze z Kobyłki chyba wiedzieli, że to zmierza w jednym kierunku, nie byli w stanie odsunąć zagrożenia od swojego pola karnego i w 34 minucie Kartonat wyszedł na pierwsze prowadzenie w meczu. I nie dał sobie go wyrwać, Michał Dudek był praktyczne bezrobotny, z kolei z przodu swoje robił Karol Sochocki, który trafieniem na 6:4 przesądził temat trzech punktów. Przegrywający utrudnili sobie jeszcze sprawę drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartką dla Konrada Bartochowskiego, a już po końcowej syrenie dobił ich z rzutu karnego Karol Sochocki. Chłopaki prowadzili tutaj 3:0 i 4:2, a mimo to zeszli z parkietu jako przegrani. I to chyba najlepiej symbolizuje ich cały występ w tym sezonie. Jest tu na pewno potencjał, ale musi upłynąć jeszcze sporo czasu, by ta młoda ekipa była w stanie grać na przestrzeni całego spotkania równo. I jest bardzo prawdopodobne, że tej trudnej sztuki będzie się uczyć w przyszłej edycji o klasę niżej. Kartonat podtrzymał z kolei swoje szanse na medal, natomiast marząc o podium, nie może sobie pozwalać na takie 20 minut, jakie zaprezentował w czwartek. Silniejszy rywal nie wypuściłby takiego prowadzenia, no ale najważniejsze, że udało się wyjść z opresji i ostatecznie zwyciężyć. Teraz muszą już trzymać kciuki za inne ekipy, bo tylko dwa potknięcia Gold-Dentu, przy ich dwóch wygranych, pozwolą na obronę trzeciego miejsca z poprzedniego sezonu. Szanse oczywiście są, natomiast trzeba do tego podchodzić racjonalnie. Tym bardziej, że na ten moment nikt nie zasługuje na podium bardziej, niż te trzy ekipy, które właśnie się na nim znajdują.

Chrapkę na brązowy medal ma także Al-Mar. Tak przynajmniej wynika z tego, co przedstawiciele tej ekipy pisali nam po czwartkowym zwycięstwie nad Dar-Marem. Jeśli jednak szanse Kartonatu oceniamy dość krytycznie, to tym bardziej Al-Maru, nawet biorąc pod uwagę dobrą grę, jaką ta drużyna prezentuje ostatnimi czasy. No i właśnie wspomniany Dar-Mar dość boleśnie się o niej przekonał, aczkolwiek analizując ten mecz na spokojnie, to dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że wygrani mieli tutaj spacerek. Co więcej – w naszej opinii Dar-Mar w pierwszej części spotkania był lepszy. Zwłaszcza na początku, gdzie nie brakowało mu okazji, swoją szansę zmarnował Adrian Banaszek, z połowy boiska na pustą bramkę nie trafił Mateusz Lewandowski, więc ten mecz mógł się z początku zupełnie inaczej ułożyć. Al-Mar również miał swoje okazje, natomiast gola zdobył w sytuacji, gdzie sprawa wydawała się przegrana. Uderzenie Maćka Lęgasa nie było ani mocne ani szczególnie precyzyjnie, natomiast Norbert Kucharczyk zaliczył nieszczęśliwą interwencję i praktyczne wrzucił sobie piłkę do bramki. Za chwilę było już 2:0, gdy kontrę Al-Maru wykończył Rafał Błoński, natomiast przegrywający nie poddali się i w końcówce zmniejszyli straty. Gola na 1:2 zainkasował Krystian Rogala, a okazję miał jeszcze Adrian Banaszek, lecz jego intencje świetnie przeczytał Maciek Sobota. Wynik 2:2 uczciwie oddałby przebieg premierowych 20 minut, ale z perspektywy Dar-Maru nawet ten jeden gol straty nie wyglądał źle. Nie można było jednak pozwolić, żeby rywal złapał wiatr w żagle i przez pewien czas to się udawało, bo nawet po stracie gola na 1:3, Piotrek Manaj znów doprowadził do sytuacji, gdzie do remisu zespół z Kobyłki dzieliła tylko jedna bramka. Wszystko posypało się jednak jak domek z kart, gdy w 28 minucie gola dla oponentów zdobył Rafał Kudrzycki. Po tym trafieniu Dar-Mar już tylko ciałem był na boisku, natomiast głowa była zupełnie gdzie indziej. Pojęcie „powrotu do obrony” nie funkcjonowało, Al-Mar robił sobie co tylko chciał i od stanu 4:2 zdobył aż pięć goli z rzędu! To była egzekucja i o mało nie skończyło się tutaj dwucyfrówką. Finalnie przegrani nie doświadczyli tej przykrej sytuacji, chociaż pewnie nie robiło im to wielkiej różnicy. Nie oszukujmy się – ten zespół wygląda na rozbity i szansa, że się utrzyma jest nikła. Nie dość, że mają trudny terminarz, to ich bilans bramkowy wygląda katastrofalnie i nawet przy równej liczbie punktów z Łabędziami, zostaną zdegradowani. Natomiast wydaje nam się, że oni nawet o tym nie myślą. Ten sezon muszą po prostu dograć a potem będzie dużo czasu, aby zastanowić się co dalej. Al-Mar za daleko w przyszłość wybiegać nie musi. Bo jak pisaliśmy – nadal tli się nadzieja, że skończą z medalami. Ale bez względu na to, czy to się uda, ten zespół zyskał sporo szacunku w tej edycji, bo ilekroć rozmawiamy z ich kolejnymi rywalami, to każdy pisze to samo, czyli że „nie będzie łatwo”. A to jest fajny komplement w stosunku do zespołu, który miał być przecież kandydatem do spadku.

Środek wieczoru meczowego, czyli godzina 21:35 to zwykle czas na największy hit. I tak było w przypadku konfrontacji Gold-Dentu z Wesołą, a więc drużyn, które w tym sezonie depczą po piętach In-Plusowi i mają chęć pozbawić go mistrzowskiego trofeum. Przed pierwszym gwizdkiem obydwa zespoły miały po 15 punktów, więc końcowy wynik oczywiście niczego tutaj jeszcze nie rozstrzygał w kontekście tytułu, natomiast jasnym było, że to wygrany z tej pary zmierzy się w ostatniej kolejce z Księgowymi. No i już wiemy, że tym zespołem będzie Wesoła. I chyba każdy kto oglądał ten mecz nie ma wątpliwości, że podopieczni Rafała Sosnowskiego w przekroju całego spotkania byli lepsi od Gold-Dentu. Tyczy się to szczególnie pierwszej połowy, gdzie Dentyści nie oddali celnego strzału na bramkę, z kolei ich rywale regularnie zatrudniali Marcina Marciniaka. A często było też tak, że bramkarz Gold-Dentu sam prowokował zagrożenie i miał zresztą swój udział przy golu na 0:2, gdzie według sędziów sfaulował Janka Dźwigałę a rzut karny na bramkę zamienił Kamil Wróbel. Sytuacja przegrywających była więc bardzo zła, w dodatku na początku drugiej połowy musieli sobie radzić w osłabieniu i dopiero w momencie, gdy mieli na parkiecie komplet, w ich grze coś się ruszyło. Obudził się Janek Szulkowski, przypomniał o sobie Damian Zajdowski, ale na niewiele to się zdało, bo w 27 minucie Kamil Wróbel płaskim strzałem oszukał Marcina Marciniaka i było już 0:3. Ten gol zdeterminował Gold-Dent do gry z wysoko wysuniętym bramkarzem. I to wprowadziło trochę zamieszania w obozie przeciwnym, a przy okazji dało Gold-Dentowi ważną bramkę, którą zdobył wspomniany Damian Zajdowski. Poszukiwanie kolejnego trafienia wiązało się z ryzykiem, bo Przemek Tucin i spółka nie mieli już wyjścia i kosztem obrony, starali się zrobić przewagę w ataku. To mogło się skończyć tragicznie, bo w 32 minucie Wesoła powinna zabić ten mecz, lecz Rafał Kolasa niepotrzebnie pospieszył się ze strzałem, bo mógł spokojnie to rozegrać z kolegą z drużyny i byłoby po sprawie. Ta zmarnowana okazja zemściła się na graczach w niebieskich koszulkach. Janek Szulkowski zagrał do Krystiana Hargota a ten mocnym uderzeniem nie dał żadnych szans Damianowi Krzyżewskiemu. Tyle że Gold-Dentowi nie udało się pójść za ciosem. W tym okresie nie mieli nawet okazji, którą można nazwać setką, z kolei Wesoła przetrwała trudny okres i w 36 minucie powróciła do w miarę bezpiecznego, dwubramkowego prowadzenia. Hat-tricka skompletował świetnie dysponowany Kamil Wróbel i mimo, że Gold-Dent chciał jeszcze powalczyć o zatrzymywany czas gry i dać sobie szansę, by może w nim ugrać chociaż punkt, to nic z tego nie wyszło. Wesoła dowiozła dwie bramki różnicy do finałowej syreny i bez względu na wynik starcia, które czeka ją z Dar-Marem, w ostatniej kolejce zagra o tytuł z In-Plusem. I biorąc pod uwagę nie tylko to spotkanie, ale przekrój całego sezonu – chłopaki na to zasłużyli. W czwartek potrafili do minimum ograniczyć rolę Janka Szulkowskiego, no i przede wszystkim więcej zawodników zagrało tutaj na dobrym poziomie. W Gold-Dencie chyba nikt nie może o sobie w ten sposób powiedzieć. Wiemy, że pewne kontrowersje wzbudziła sytuacja z rzutem karnym, lecz abstrahując od tego czy on był czy nie, Dentyści wpierw muszą spojrzeć na swoją postawę i tam powinni szukać przyczyn porażki. Byłoby nieuczciwym, gdyby przegraną tłumaczyli jedną decyzją, ale być może inaczej byśmy na to patrzyli, gdybyśmy widząc ich grę faktycznie stwierdzili, że ona mogła mieć tutaj znaczenie. Że gdyby nie ten karny, to tutaj wszystko mogłoby się odwrócić. No ale takiego wrażenia niestety nie mamy...

Sporo emocji przysporzyła również czwarta potyczka tego dnia. Walczący o podtrzymanie nadziei na medal Alpan starł się z Łabędziami, które znając wynik Dar-Maru zyskały świadomość, że wygrana w tym starciu praktycznie zagwarantuje im pozostanie w elicie. Nie wiemy czy to z tego powodu czy też był to zupełny przypadek, ale skład ekipy Maćka Pietrzyka był naprawdę konkretny, więc tutaj nie było szans na podobny wynik jak przed rokiem, gdzie Alpan łatwo wygrał 5:0, nie tracąc nawet gola. Takie samo odczucie mieliśmy już oglądać sam mecz, bo Łabędzie były trochę groźniejsze, co zresztą zaowocowało jedynym w tej połowie golem, autorstwa Adama Jurkowskiego. Dużo ciekawsza była druga połowa. Zaczęła się bowiem od doskonałej okazji Damiana Krasnodębskiego, który mógł dać Łabędziom dwubramkowe prowadzenie, lecz jego strzał dobrze obronił Piotrek Koza. To był ostatni sygnał ostrzegawczy dla dawnego KroosDe Team, że należy się wziąć w garść. Zawodnicy w niebieskich koszulkach chyba również to czuli i w 23 minucie mieliśmy już remis. Rafał Radomski zagrał do niepilnowanego Mateusza Marcinkiewicza, a ten z najbliższej odległości wpakował piłkę do bramki. To był początek dobrego okresu dla Alpanu, który powinien skutkować kolejnym trafieniem. Były ku temu okazje, a najlepszą ten zespół zmarnował w 27 minucie, gdzie ich jedyną przeszkodą był bramkarz, ale Kamil Kajetaniak świetnie wyczuł intencje przeciwników i zapobiegł utracie gola. Wynik zmienił się dopiero w 38 minucie. Właśnie wtedy Damian Krasnodębski zagrał do Marcina Czesucha, a ten na dużym spokoju wyminął Piotrka Kozę i zdobył bramkę na 2:1 dla Łabędzi. Alpan wiedział, że to oznacza iż trzeba pójść na maksymalne ryzyko i zagrać z lotnym bramkarzem. To się opłaciło, bo w 39 minucie Mikołaj Prybiński sprytnym strzałem oszukał bramkarza Detoxu. Tyle że remis przetrwał na tablicy świetlnej dosłownie kilkanaście sekund. Niemal od razu po wznowieniu gry Damian Krasnodębski posłał potężną bombę na bramkę Piotrka Kozy i za chwilę cieszył się z efektownego trafienia. Alpan na ten cios już nie odpowiedział. I tak naprawdę sposób, w jaki wymieniał piłkę w ostatnich sekundach, zupełnie nie zyskując przy tym jakiejkolwiek przewagi, trochę nam podsumował i ten mecz i ten sezon w jego wykonaniu. Bo można go już powoli podsumować, albowiem tej ekipie nie grozi ani medal ani spadek. Temu zespołowi brakuje elementu zaskoczenia. Nie licząc bowiem spotkania z In-Plusem, które z wiadomych względów było wyjątkowe, to w pozostałych meczach ta ekipa grała po prostu przeciętnie, bez błysku, bez fajerwerków, bez siły przebicia. I choćby na kanwie poprzedniego meczu z Łabędziami chyba można wysnuć wniosek, że Alpan stanął, z kolei Łabędzie mocno ruszyły do przodu. Maciek Pietrzyk wstrzyknął trochę świeżej krwi do drużyny i to podziałało. I jeżeli ten zespół będzie w podobnym składzie przyjeżdżał na kolejny sezon, to niewykluczone, że wreszcie powalczy w elicie o coś więcej. A celowo piszemy w elicie, bo nie wyobrażamy sobie, by chłopaki mogli spaść z 1.ligi. I dajemy sobie rękę uciąć, że przy założeniu optymalnego składu, to i z Kartonatem i z Offsidem jeszcze kilka punktów do swojego dorobku dorzucą.

A skoro o Offside zahaczyliśmy, to w dość krótki sposób podsumujemy jego mecz z In-Plusem. Co prawda na parkiecie leżało pięć tytułów mistrzowskich, bo mamy do czynienia z absolutną czołówką, jeśli chodzi o najbardziej zasłużone ekipy w NLH, no ale to spotkanie rozstrzygnęło się już po 12 minutach. Niby jedni i drudzy mieli tego wieczora tylko sześciu zawodników do gry, więc teoretycznie zapowiadało się na równy mecz, lecz In-Plus od samego początku świetnie wykorzystywał wysoką grę Filipa Górala i po prostu zniechęcił do rywalizacji swojego przeciwnika. Obrońcy tytułu punktowali niemiłosiernie odwiecznego rywala i to w sumie tyle, jeśli chodzi o to spotkanie. Ekipa Patryka Gall nie chciała się jednak zatrzymywać na kilku golach i w końcówce pokusiła się nawet o dwucyfrówkę, co przecież przed spotkaniem wydawało się absolutnie niewiarygodne. Offside nie miał tutaj żadnych szans i teoretycznie ta porażka trochę obliguje go do oglądania się za siebie. Tym bardziej, że zagra jeszcze z Łabędziami i Auto-Delux i przy założeniu dwóch porażek, kto wie jak to się skończy, aczkolwiek jesteśmy niemal pewni, że na jeden z tych dwóch meczów Paweł Bula przywiezie najlepszych zawodników jakich jest w stanie i zdobędzie potrzebne punkty. Z kolei In-Plus pewnie nawet nie spodziewał się, że tak prestiżową potyczkę rozstrzygnie w tak prosty sposób. To na pewno trochę podreperowało morale po wpadce z Alpanem i kto wie, czy w pewien sposób nie pokazało kierunku oraz sposobu gry, jaki ten zespół powinien stosować, aby obronić tytuł. Bo ci zawodnicy którzy zjawili się w czwartek, dają zdecydowanie największą jakość drużynie i najlepiej się rozumieją. Tyczy to się również Filipa Górala jako lotnego bramkarza, który może i czasami przepuszczał piłki, jakich nominalny bramkarz by nie przepuścił, jednak wszystko nadrabiał z przodu swoim spokojem w rozegraniu. Zobaczymy, czy podobnie widzi to Patryk Gall, natomiast przy założeniu że kapitan Księgowych będzie miał komfort wyboru zawodników na wielki finał, to chyba właśnie dostał odpowiedź, na kogo powinien się zdecydować.

Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: