fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 8.kolejki 1.ligi!

26 lutego 2023, 19:53  |  Kategoria: Relacje  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

W szlagierowym spotkaniu 8.kolejki elity NLH Gold-Dent odniósł słodko-gorzkie zwycięstwo nad obrońcami tytułu.

To co napisaliśmy wyżej, w połączeniu z wygraną Wesołej nad Dar-Marem spowodowało, że ci pierwsi właśnie zostali samodzielnymi liderami tabeli. Nie będziemy jednak zbyt długo koncentrować się na ich potyczce z ekipą z Kobyłki, bo wynik 12:2 mówi o niej wszystko. Myśleliśmy, że sytuacja, w której jedni i drudzy zagrają bez zmian spowoduje, że Dar-Mar postawi się oponentom, tym bardziej że Norbert Kucharczyk miał do dyspozycji dawno nieoglądanego Daniela Gomulskiego. Początek nie był jeszcze taki zły w wykonaniu ligowych outsiderów, ten zespół miał choćby doskonałą okazję przy stanie 0:1 za sprawą właśnie Daniela Gomulskiego, ale potem było już tylko gorzej. Gole zaczęły sypać się jak z rękawa, co było wodą na młyn dla Janka Dźwigały, który dzięki temu podreperował swój dorobek strzelecki i będzie do samego końca walczył o koronę króla strzelców. Popularny „Dźwigu” zdobył łącznie aż siedem goli, a cały mecz Wesoła wygrała różnicą dziesięciu trafień. Spotkanie bez jakiejkolwiek historii, którego wynik oznaczał, że ekipa Rafała Sosnowskiego w ostatniej kolejce z In-Plusem może nawet przegrać różnicą jednego gola, a i tak będzie mistrzem rozgrywek. Z kolei Dar-Mar przyklepał właśnie swój spadek. Co prawda strata punktów do Offsidu wynosi trzy, ale w bezpośrednim pojedynku ta ekipa uległa z trzykrotnym mistrzem NLH a to oznacza, że nie będzie w stanie wyprzedzić go w tabeli. Stało się chyba nieuniknione, bo ten zespół swoja szansę przegrał w rywalizacji z Auto-Delux i Al-Marem, gdzie nie zdobył ani jednego punktu i trudno było przypuszczać, że przełamie się na Wesołej. Teraz pozostaje mu zagrać ostatni mecz w sezonie, który jednocześnie będzie prawdopodobnie nowym otwarciem dla tej drużyny. Tyle tylko że już na poziomie 2.ligi.

Spadek Dar-Maru stanowił ulgę dla Alpanu. Była bowiem mała szansa, że ekipa z Duczek, przy dużym zbiegu okoliczności, zostanie wyprzedzona w tabeli przez Darmarowców, ale wynik pierwszego czwartkowego starcia rozwiał w tym temacie wszelkie wątpliwości. Dawny KroosDe Team mógł więc na dużym luzie przystąpić do potyczki z Kartonatem, który z kolei miał jeszcze nadzieję, że pozostanie w grze o medal. Tyle że i tutaj musiałyby zostać spełnione aż dwa warunki, natomiast żeby zespół Wojtka Kuciaka mógł zacząć trzymać kciuki za In-Plus w rywalizacji z Gold-Dentem, wpierw sam musiał wygrać. Alpan trochę ułatwił zadanie przeciwnikowi, albowiem nie wystawił do gry Rafała Radomskiego oraz kontuzjowanego Mateusza Marcinkiewicza. Ale początkowo nie miało to żadnego wpływu na grę tej ekipy – co więcej, to właśnie gracze w niebiesko-białych koszulkach prezentowali się lepiej i w 10 minucie objęli prowadzenie. Wiktor Gajewski stracił piłkę na rzecz Maćka Kamińskiego, a ten strzałem na pustą bramkę otworzył wynik. Ten gol pozwolił prowadzącym ustawić się na własnej połowie i czekać. Ta taktyka przyniosła efekt z In-Plusem i tutaj także zdawała egzamin. Co prawda Alpan miał trochę szczęścia, bo w 19 minucie powinien być remis, gdy wybornej okazji nie wykorzystał Arek Stępień, ale fortunie trzeba umieć dopomóc. Z kolei tuż przed końcem pierwszej połowy zrobiło się 2:0. Piotrek Koza złapał piłkę po akcji Kartonatu, zrobił z nią kilka kroków i posłał w kierunku opuszczonej świątyni rywala. Michał Dudek nie zdążył zareagować i Alpan w tym momencie całkowicie grzebał nadzieje Kartonatu na medal. I nie zapowiadało się, że to się w drugiej połowie zmieni, bo przegrywający nie grali w sposób, który stanowiłby jakikolwiek argument, że ten mecz może się odwrócić. Ale wiadomo, że piłka na hali potrafi być nieprzewidywalna. Przełomowy moment spotkania to 35 minuta. Wówczas Michał Dudek, który grał daleko od własnej bramki, ładnie przymierzył z dystansu i zrobiło się 1:2. Alpan mógł niemal natychmiast odpowiedzieć, lecz Przemek Wycech z najbliższej odległości trafił piłką jedynie w poprzeczkę. To się zemściło już w następnej akcji – Karol Sochocki zgrał piłkę Wiktorowi Gajewskiemu a ten uderzył ile sił i piłka zatrzepotała w siatce. Mecz nabrał rozpędu. Za chwilę Kartonat mógł już być na prowadzeniu, lecz zdobywca poprzedniej bramki trafił tylko w słupek! Alpan również nie zadowalał się remisem, ale i jemu brakowało skuteczności. Remis wydawał się więc sprawiedliwym rozstrzygnięciem. Inne spojrzenie miał na to Karol Sochocki. Napastnik Kartonatu dostał piłkę od Maćka Włodygi i zszedł z nią na swoją gorszą, lewą nogę. Strzał tego zawodnika nie był pewnie nawet w połowie tak mocny, jak mógłby być, gdyby chodziło o prawą stopę, ale zasłonięty Piotrek Koza zobaczył go chyba zbyt późno i Kartonat na pięć sekund przed końcem wygrał mecz, który wydawał się nie do wygrania! I nawet trudno powiedzieć, czy triumfatorzy w ogóle zasłużyli na ten happy end, bo to spotkanie nie było w ich wykonaniu dobre. O wszystkim zdecydowały indywidualności połączone z dużą dozą szczęścia, natomiast jak się później okazało – ten trzy punkty niewiele Kartonatowi dały. Wygrana Gold-Dentu sprawiła, że dawne Mabo nie ma perspektyw na najniższy stopień podium, co mimo wszystko nie jest niespodzianką i też sam Kartonat nie może czuć się takim obrotem spraw rozczarowany. Inni byli po prostu lepsi i trzeba to sobie uczciwie powiedzieć. Co do Alpanu, to sztuką było przegrać czwartkowy mecz. Byli lepsi przez 2/3 spotkania, natomiast chyba nie ma co tego rozkładać na czynniki pierwsze, zwłaszcza że sami zawodnicy chyba niespecjalnie się tym wszystkim przejęli. Ten sezon i tak był już spisany na straty, więc jedna porażka więcej czy mniej wielkiej różnicy chyba im nie robi.

W momencie, gdy rozpoczynało się kolejne spotkanie, a więc to między Offsidem i Łabędziami, teoretycznie ani jedni ani drudzy nie mogli być jeszcze pewni swojego losu w elicie. Dlatego w bezpośrednim starciu należało wygrać, aby móc ze spokojem oczekiwać na wyniki innych spotkań. Faworytem był Offside, natomiast tej ekipy nie traktowaliśmy w kategoriach murowanego odbiorcy trzech punktów. Bo nie dość, że drużyna z Wołomina ma swoje problemy i jest daleka od tego, co prezentowała choćby w poprzedniej edycji, to ich czwartkowy rywal rozkręcił się w ostatnim czasie i po pokonaniu Alpanu, miał ochotę dopisać do swojego konta kolejny skalp. No i dziś już wiemy, że to zrobił. To prawdopodobnie pierwsze zwycięstwo ekipy Maćka Pietrzyka nad Offsidem, które wcale nie było efektem szczęścia, ale solidnej pracy, jaką ta drużyna wykonała na przestrzeni 40 minut. I już pierwsza połowa wskazywała, że Detoxu nie można tutaj skreślać. Chłopaki szybko wyszli na prowadzenie, aczkolwiek po jego stracie, zaliczyli trochę słabszy okres, gdzie Offside spokojnie mógł wyrobić sobie jedno lub nawet dwubramkowe prowadzenie. Dwukrotnie gracze w czerwonych koszulkach obijali słupek bramki Kamila Kajetaniaka. I w momencie, gdy myśleliśmy, że gol dla tej ekipy musi paść, Damian Krasnodębski popisał się ładnym uderzeniem pod poprzeczkę i pokonał Mateusza Bajkowskiego. Stało się więc jasne, że przeciwnicy będą musieli w drugiej połowie nieco się otworzyć, co przy zaledwie jednym zawodniku na zmianę, było dobrą informacją dla Łabędzi. Zresztą – ekipa z Sulejówka nie zamierzała tutaj jedynie czekać na to co zrobi rywal, tylko gdy miała piłkę, to wiedziała jak się zachować. I w 28 minucie było już 3:1, po naprawdę fajnej, zespołowej akcji, którą wykończył Damian Bąk. Offside odpowiedział trafieniem bezpośrednio z rzutu wolnego Grześka Trzonkowskiego, ale mylił się ten kto sądził, że za tym golem pójdą kolejne. Łabędzie szybko ostudziły nadzieje przeciwnika i po kolejnej bramce Damiana Bąka wróciły do bezpiecznego prowadzenia. Offside walił głową w mur i chociaż miał przewagę w posiadaniu piłki, to nie miał pomysłu jak zagrozić świątyni strzeżonej przez Kamila Kajetaniaka. Łabędzie odwrotnie – gdy tylko przemieszczały się z piłką na połowę rywala, to od razu robiło się groźnie. W 37 minucie na listę strzelców wpisuje się Adrian Raczkowski, a całość zamyka dobrze dysponowany Damian Bąk i trzykrotni mistrzowie rozgrywek musieli pogodzić się z bolesną porażką w stosunku 2:6. Brawa dla zwycięzców, którzy tylko potwierdzili naszą opinię, że coś fajnego zaczyna się tutaj budować. Tym bardziej, że teraz chłopaki dołożyli do tego konkret, bo pewne zwycięstwo nad Offsidem ma swoją wymowę. I tak jak czasami pisaliśmy, że ta drużyna gra w 1.lidze od utrzymania do utrzymania, tak teraz widzimy jej przyszłość naprawdę w kolorowych barwach. A co dzieje się z Offsidem? Co prawda ryzyko spadku zostało zażegnane, ale sam fakt, że ekipa Pawła Buli musiała liczyć w tej kwestii na innych, jest lekko zawstydzający z perspektywy tak utytułowanej drużyny. Ale „jak nie idzie, to nie idzie” i mamy też wrażenie, że przynajmniej na jakiś czas gracze z Wołomina stracili coś, co czasami powodowało, że mecz wygrywali tak naprawdę zanim on się zaczął. W tym sezonie nikt się ich nie boi i ciekawe, czy to coś doraźnego, czy może ta ekipa w tym kształcie apogeum swoich dokonań ma już za sobą?

A chyba każdy, kto oglądał na żywo spotkanie In-Plusu z Gold-Dentem zdaje sobie sprawę, że w słowa ciężko ubrać to, co działo się w hicie 8.kolejki. Była to niezwykle ważna potyczka w kontekście końcowego układu tabeli, chociaż mogło się wydawać inaczej, widząc skład jaki Patrykowi Gallowi udało się zebrać. Lista nieobecnych była bardzo długa, In-Plus musiał sobie radzić całe spotkanie bez zmian, a dodatkowo trzeba było ściągać dawno nieoglądanego w Zielonce Karola Szeligę. To nie zwiastowało najlepiej, bo powiedzmy sobie uczciwie, że gdyby kapitan Księgowych miał do dyspozycji wszystkich swoich najlepszych zawodników, to z tej piątki wybrałby do podstawowego składu dwóch, maksymalnie trzech graczy. To stanowiło dużą szansę dla Gold-Dentu, który w pierwszej połowie świetnie ją wykorzystał. Dentyści nie popełniali błędów w obronie, nie robiła na nich wielkiego wrażenia gra z wysoko wysuniętym bramkarzem In-Plusu, Danielem Smoczyńskim, z kolei w ataku prezentowali świetną skuteczność i zasłużenie prowadzili po 20 minutach aż 3:0! Ten wynik to był niesamowity cios dla przegrywających, bo w takich okolicznościach, chcąc myśleć o obronie tytułu, musieliby pokonać Wesołą różnicą czterech bramek. Dlatego nie wolno było tak tego zostawić. Należało jak najszybciej zacząć skracać dystans, bo tutaj nie chodziło już nawet o zwycięstwo, ale o każdego gola, który w ogólnej perspektywie mógł być na wagę złota. I In-Plus wreszcie zaczął grać jak na urzędujących mistrzów przystało. Kluczowa okazała się zmiana na pozycji lotnego bramkarza, w którego rolę wcielił się Patryk Szeliga. Ten zawodnik dobrze rozgrywał, z kolei Daniel Smoczyński zdecydowanie lepiej czuł się w polu. No i na efekty nie trzeba było długo czekać. Cierpliwa gra została nagrodzona dwoma dość szybkimi trafieniami, po których Księgowi nabrali apetytu na więcej. Gold-Dent bardzo rzadko był przy piłce, a jak nawet ją przejmował, to Janek Szulkowski albo nie miał komu podać, albo za bardzo grał pod siebie, co rywale szybko wykorzystywali. W 30 minucie był już z kolei remis, gdy kolejnego gola dla graczy w niebieskich koszulkach zainkasował Janek Skotnicki. Ten wynik był z perspektywy Księgowych bardzo dobry, ale jasnym było, że to nie jest koniec emocji w tym spotkaniu. Mecz tak na dobrą sprawę dopiero się rozpoczął. W 37 minucie przełamał się Janek Szulkowski, który po serii nieudanych zagrań, przywrócił minimalne prowadzenie Denstystom. In-Plus musiał więc znów podkręcić tempo i zrobił to perfekcyjnie. W odstępie zaledwie 60 sekund, podopieczni Patryka Galla nie tylko wyrównali, ale za sprawą precyzyjnego strzału Daniela Smoczyńskiego po raz pierwszy w tym spotkaniu byli o gola z przodu. A ponieważ na zegarze było mniej niż 60 sekund, mecz zdawał się być rozstrzygnięty. I wtedy znów sprawy w swoje nogi wziął Janek Szulkowski. Mateusz Leleno był zdecydowanie za daleko od swojego rywala, co graczowi Gold-Dentu pozwoliło oddać strzał, piłka minęła dwóch rywali, bramkarza i wpadła do siatki! 5:5 i to właśnie wtedy padły znamienne słowa z ust Adama Barana: „czy coś jest nas w stanie jeszcze w tym meczu zaskoczyć”? Wydawało się, że widzieliśmy tutaj wszystko. A jeśli nawet los trzymał dla nas coś w zanadrzu, to tylko na korzyść In-Plusu, który miał piłkę i 25 sekund na jej rozegranie. Ale w decydującej akcji zachował się fatalnie. Nikt nie asekurował obrony, a trzeba było do niej wracać, bo piłka po strzale Daniela Smoczyńskiego padła łupem bramkarza Marcina Marciniaka. Ten instruowany przez kolegów posłał ją do kompletnie niekrytego Janka Szulkowskiego. Zawodnik Gold-Dentu podciągnął z nią kilka metrów i powinien podawać do lepiej ustawionego Damiana Zajdowskiego. Zamiast tego zdecydował się na strzał w sam środek bramki, lecz Patrykowi Szelidze tak poplątały się nogi, że futsalówka wpadła do siatki! Ten kuriozalny gol był idealnym zwieńczeniem całego spotkania, które było kompletnie nie do przewidzenia. Głos rozsądku podpowiada, że w takich okolicznościach remis byłby idealny, bo tutaj nikt nie zasłużył na wygraną. Stało się inaczej, Gold-Dent zwyciężył, natomiast ta wygrana okazała się za niska, by Dentyści zostali w grze o mistrzostwo. Bez względu na wyniki w ostatniej kolejce mają co prawda pewny brąz, ale na pewno nie będą nowymi mistrzami rozgrywek. To nie jest jednak dobry moment, by silić się na podsumowania, zarówno całego sezonu, jak i tego meczu w ich wykonaniu. Owszem, może się okazać, że Gold-Dent zdobył tutaj kilka goli za mało, ale niewykluczone, że jak mawia klasyk „to by i tak nic nie dało”. Podobnie ma się rzecz z perspektywy In-Plusu. Na tę chwilę nie wiemy, czy ta porażka będzie miała swoje konsekwencje, bo jeśli urzędujący mistrz wygra z Wesołą w czwartek różnicą dwóch goli, to i tak skończy na pierwszym miejscu. Jeśli stanie się inaczej, to być może wtedy zacznie się rozpamiętywanie. Jedno jest pewne – byliśmy tutaj świadkami niecodziennej potyczki. Potyczki, która miała twarz Janka Szulkowskiego, który naprzemiennie zachwycał i irytował. I nic dziwnego, że mamy po niej mieszane uczucia, ale gdybyśmy dziś mieli zdecydować, czy chcielibyśmy aby tak wyglądał wielki finał 1.ligi, to odpowiedź byłaby tylko jedna.

Z opóźnieniem zaczął się za to ostatni mecz 8.kolejki 1.ligi, co w pewien sposób odraczało wyrok, który mógł zostać podpisany przeciwko Auto-Delux. Ekipa Kacpra Pałki musiała wygrać z Al-Marem, bo tylko w ten sposób byłaby nadal w grze o zachowanie pierwszoligowego bytu. Z jednej strony ta drużyna nie raz udowodniła, że potrafi grać w piłkę i jesteśmy przekonani, że kobyłkowska młodzież wyszła na parkiet z przekonaniem, że przy dobrej grze jest w stanie wygrać z obozem Marcina Rychty. No właśnie – przy założeniu dobrej gry… Bo w najważniejszym spotkaniu tej edycji Auto-Delux zawiodło. Myśleliśmy, że obejrzymy mega zdeterminowaną ekipę, która będzie gryzła parkiet, ale Al-Mar dość szybko dał do zrozumienia, że nic z tego nie będzie. Zespół z Wołomina miał co prawda drobne problemy na początku i po błędzie Maćka Soboty mógł nawet przegrywać, lecz później miał mecz pod całkowitą kontrolą. I udowodnił to szybko strzelonymi bramkami. Na 1:0 gola bezpośrednio z rzutu wolnego zdobył Patryk Maliszewski, na 2:0 po kontrze podwyższył Rafał Błoński, a potem banalny błąd Wojtka Jabłońskiego wykorzystał Mateusz Adamski, który wyłożył piłkę Łukaszowi Godlewskiemu, a ten dopełnił formalności. Nie chciało nam się wierzyć, że Delux będą w stanie na to odpowiedzieć. Co prawda mecz poprzedzający nauczył nas pokory, bo tam In-Plus też przegrywał wysoko, a mimo to wrócił do spotkania. Ale zespołu z Kobyłki nie było stać na podobny wyczyn. Co prawda trochę wiary wlała bramka Remka Muszyńskiego pod koniec pierwszej połowy, jednak za nią nie poszły kolejne. Al-Mar w drugiej połowie nadal grał konsekwentnie, a gdy Łukasz Godlewski przywrócił trzybramkowe prowadzenie, to mieliśmy pewność, że to są ostatnie minuty zespołu Delux w 1.lidze. Ostatecznie ostatnia ekipa w tabeli przegrała ten mecz 2:5 i do finałowej kolejki przystąpi jako drużyna, która za rok wróci do miejsca skąd przyszła do elity. I gdyby oceniać to na kanwie starcia z Al-Marem to zaskoczenia nie ma, bo chłopaki byli zdecydowani słabsi i nie pokazali nic, czego moglibyśmy się chwycić, aby trochę ich usprawiedliwić. W dużej mierze jest to zasługa Al-Maru. Wydawało się, że z szybkimi i wybieganymi przeciwnikami, ferajna Marcina Rychty może mieć problem. Tymczasem zwycięzcy potwierdzili, że nieprzypadkowo są jedną z pozytywnych rewelacji rozgrywek, której nikt już nie lekceważy. I chociaż przez wygraną Gold-Dentu stracili szansę na medal, to w czwartek, z tym właśnie rywalem, na pewno zagrają na maxa. Bo to dobra okazja, by udowodnić Dentystom, że trzecie miejsce zajęli tylko dlatego, że sami wzięli się do roboty odrobinę za późno ;)

Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: